110 lat historii z jednego pieca – K. Błażejewski
Stara, zniszczona ceramiczna płytka z na wpół zatartym napisem stała się dla Macieja Grudzińskiego początkiem długiej i fascynującej przygody. Dzięki niej odbył podróż w czasie i przestrzeni oraz znalazł pasję życia.
Wspólne zdjęcie pracowników firmy „Franz Witte Backofen & Bäckerei-maschinen – Fabrik Bromberg”, wykonane w 1936 r. podczas uroczystości z okazji 70. urodzin współwłaściciela i założyciela zakładu, Franza Witte (w pierwszym rzędzie, w środku). / Fot. Archiwum Macieja Grudzińskiego
Można go poczuć wcześnie rano. W pobliżu każdej piekarni. Jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny zapach świeżego chleba. Macieja Grudzińskiego urzekał on od dzieciństwa. Los zrządził, że piekarzem nie został. Jego jabłko padło jednak niezbyt daleko od jabłoni. Udało mu się rozkręcić własny biznes, polegający na zaopatrywaniu piekarń w maszyny i urządzenia do wypieku. Dziś mieszka trochę w Polsce, trochę w niemieckiej Bremie – stąd sprowadza piece, ugniatarki, dzielarki, przesiewarki i inne urządzenia niezbędne w tej branży. Bo tak było od zawsze, że centrum piekarskiego świata stanowiły Niemcy. I są nim do dziś.
Na starym piecu
Mniej więcej 10 lat temu zdarzyło się coś, co odmieniło jego życie. Wyzwoliło kolejną fascynację. Tym razem przeszłością. – Podczas montażu nowego pieca u jednego z moich klientów, Krzysztofa Poćwiardowskiego w Bydgoszczy, na ścianie jego piekarni przy placu Piastowskim zobaczyłem przytwierdzoną tam starą i mocno zniszczoną płytkę ceramiczną z częściowo zamalowanym i zeszlifowanym napisem – wspomina Grudziński. – Z trudem udało mi się rozszyfrować napis: „Franz Witte Backofen & Bäckereimaschinen – Fabrik Bromberg”. Tabliczka pochodziła z obudowy nieużywanego już pieca piekarskiego w tejże piekarni. Napis mnie mocno zaintrygował.
Grudziński o firmie Franza Wittego nie wiedział absolutnie nic, Poćwiardowski podobnie. Znajomi z branży, których zagadywał – także. Ciekawość rosła. Przecież po fabryce musiał zostać ślad! Skoro były maszyny, musieli być i ludzie!
Grudziński szybko ustalił, że w Niemczech firma o tej nazwie nie istnieje. Czyżby na Bydgoszczy kończył się ślad?
Maciejowi Grudzińskiemu udało się zgromadzić już kilka tego typu rozmaitych metalowych tabliczek, identyfikujących producenta maszyny piekarniczej / Fot. Archiwum M. Grudzińskiego
Na jakiś czas zraziła go opowieść jednego ze starszych sąsiadów: „Witte? A był taki w czasie wojny. To esesman, gestapowiec. Miał masę Polaków na sumieniu. Ale dostało mu się za swoje. Jak w 1945 r. uciekał do Reichu, to Ruskie go dopadli w okolicach Berlina i zabili z całą rodziną. Należało mu się!”.
Minęło kilka lat. Podczas sprowadzania jednej z maszyn do Polski Grudziński poznał starszego pana, Leona Dudka, biegłego rzeczoznawcę sądowego w zakresie maszyn piekarniczych, który oszacowywał cenę jednej z nich. Podczas rozmowy przy kawie okazało się, że Dudek przed wojną pracował u… Wittego! Był pierwszą osobą, od której Grudziński dowiedział się, że człowiek ten prowadził znaną i dobrą firmę. Otrzymał też pierwszy w swojej kolekcji przedwojenny katalog i kilka zdjęć. Po znał twarze tych, którzy mieli tak prężnie działającą fabrykę. Od Dudka dowiedział się też, że w Bydgoszczy mieszka jeszcze jeden z byłych pracowników tego zakładu, Edward Koth. Nie znał jednak jego adresu, pamiętał jedynie, że gdzieś przy św. Trójcy.
Edward Koth
Minęły znów lata. Grudziński spotkał się z piekarzem, Tomaszem Kowalskim z Drzycimia koło Świecia, który w spadku po swoim dziadku dostał kilka katalogów firmy Wittego. Zaczął szukać Edwarda Kotha. Obszedł wszystkie sklepy i domy przy ul. św. Trójcy, przejrzał nazwiska na domofonach. Na próżno. Okazało się jednak, że wystarczyło zacząć od najprostszej drogi. W książce telefonicznej Bydgoszczy Grudziński znalazł nazwisko Koth.
Franz Witte i Michał Radziński – współwłaściciele zakładu pozują do zdjęcia na tle ogrodu za fabryką.
Okazało się, że pan Edward rzeczywiście pracował najpierw u Wittego, a po wojnie w „Spomaszu”, który przejął zakład Franza Wittego i przeniósł na ulicę Toruńską. Koth także był biegłym sądowym i miał sporo pamiątek z dawnej fabryki, tylko że… nieco wcześniej niemal wszystkie wyrzucił na śmietnik podczas przeprowadzki. Niemniej coś jeszcze miał, np. zdjęcie z urodzin Franza Wittego z 1936 r. z wizerunkami wszystkich pracowników zakładu. Od Kotha Grudziński dostał również wydany w 1967 r. okolicznościowy prospekt „Spomaszu” z trzech okazji: otwarcia nowego zakładu, 50-lecia Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej i… 120. rocznicy istnienia zakładu, powstałego przecież dopiero w PRL.
Grudziński dowiedział się też, że rodzina Wittego wcale nie zginęła podczas wojny! Koth spotkał po wojnie byłą gospodynię państwa Witte, która powiedziała mu, że ludzie ci wyjechali z Bydgoszczy 20 stycznia 1945 r. i dotarli do swojej rodzinnej miejscowości w północno-zachodnich Niemczech, Ratingen koło Duesseldorfu.
Telefon do „tych” Witte
– Zaraz to sprawdziłem – mówi Grudziński. – W Ratingen nie mieszkał nikt o takim nazwisku. No to wrzuciłem „Witte” w Google. Wyszło mi coś koło 1300 osób o tym nazwisku. Po starannej selekcji wybrałem około 70 prawdopodobnych i zacząłem sprawdzać. Przy może dziesiątym telefonie usłyszałem od starszej pani, że ona nie jest „ta” Witte, ale zna telefon do „tych” Witte. Podany numer jednak nie odpowiadał. Pojąłem kolejne próby i znów za którymś razem pani powiedziała do słuchawki, że zna „tych” Witte i mieszkają w Essen. Dostałem numer telefonu. Po drugiej stronie odezwał się Berthold Witte, profesor geodezji i syn Ericha, który po śmierci Franza Witte w 1937 r. jako jego bratanek prowadził dalej fabrykę. Berthold bardzo się ucieszył z mojego telefonu, zaprosił do siebie. Pojechałem.
Od znalezienia takiej właśnie tabliczki, tylko że w dużo gorszym stanie, w zakładzie Krzysztofa Poćwiardowskiego zaczęła się wielka pasja Macieja Grudzińskiego
W „Spomaszu”
Dzieje fabryki w latach wojny okazały się być tyleż pasjonujące, co i zaskakujące. Rodzina Witte, świetnie mówiąca po polsku, pojechała do Niemiec na wakacje w lipcu 1939 r. Współwłaściciel firmy, polski konstruktor, Michał Radziński, został na miejscu.
Gdy we wrześniu Witte wrócili do Bydgoszczy, okazało się, że… nie są już właścicielami zakładu. Został on skonfiskowany przez Trzecią Rzeszę. Obydwaj udziałowcy odwołali się od tej decyzji. Udało się odzyskać jedynie udziały Ericha Wittego, natomiast udziały Radzińskiego pozostały własnością okupanta. W 1943 r. Witte zdołał je od państwa odkupić.
Radziński do końca życia pozostał cichym udziałowcem firmy, pracując na stanowisku konstruktora i kierownika. Zmarł trzy dni przed wejściem Armii Czerwonej do Bydgoszczy. Miał dwóch synów. O jednym z nich Berthold Witte nie wiedział nic, z drugim miał kontakt w latach 40. Syn Radzińskiego stacjonował wówczas w Niemczech jako żołnierz armii amerykańskiej, potem w 1950 r. napisał jeszcze do nich, że wrócił do Stanów.
W lutym 1945 r. Erich Witte uruchomił w Essen produkcję pieców i maszyn, dotychczas wytwarzanych w bydgoskiej fabryce. Firma „Erich Witte Essen-Borbeck” istniała do śmierci swojego właściciela w 1968 roku. Żaden z dwóch synów Ericha nie był zainteresowany kontynuacją tej działalności i zakład został sprzedany.
Jeden z ceramicznych pieców do wypieku pieczywa, produkowanych przez firmę Wittego i Radzińskiego.
Całość bydgoskiej fabryki po wojnie upaństwowiono i przejął ją „Spomasz”. W 1953 r. Erich Witte właścicielem zakładu uczynił byłego pracownika, mieszkającego w Polsce, Edmunda Kaczmarka.
Berthold Witte po wojnie nigdy nie odwiedził Bydgoszczy. Był wprawdzie w Polsce w 1972 r., ale w Gdańsku, na przyjazd do Bydgoszczy pozwolenia od „opiekunów” z SB nie dostał. W mieście nad Brdą był za to 2 lata później jego kolega i zrobił zdjęcia budynków pozostałych po fabryce, niestety, już bez wywiezionych stamtąd maszyn i urządzeń.
Dzięki pobytowi w Essen Grudziński ustalił też, m.in., niemal kompletną listę pracowników widocznych na zdjęciu z 1936 r., wykonanym z okazji urodzin Franza Wittego. – Niby wiem już tak wiele, a wciąż wydaje mi się, że za mało – mówi Maciej Grudziński. – Jakoś trudno mi się pogodzić, że po takim zakładzie nie ma dziś nawet śladu. Oglądałem ostatnio budynki po fabryce. Wszystko przerobione na mieszkania. Nawet nie ma już grobu Franza Wittego. Był w sąsiedztwie kaplicy na cmentarzu Nowofarnym. Podczas rozbudowy kaplicy po prostu zniknął…
Tak na początku XX wieku prezentowała się fabryka maszyn piekarniczych „Franz Witte Backofen & Bäckereimaschinen – Fabrik Bromberg”. Dziś po zakładzie nie pozostał już żaden ślad, a budynki, łącznie z fabryczną halą, zostały przerobione na mieszkania.
Muzeum piekarnictwa…
Grudzińskiemu marzy się odnalezienie kolejnych pamiątek po fabryce. I… założenie w Bydgoszczy muzeum piekarnictwa. W Polsce istnieje takie tylko jedno, na Górnym Śląsku. To byłaby frajda. A gdyby tak jeszcze w tym samym miejscu, gdzie miał swój zakład Franz Witte?
Fakty
Polsko-niemiecka fabryka pieców i maszyn piekarskich
Na przełomie XIX i XX wieku na obecnych terenach Polski działało niewiele firm produkujących wyposażenie dla piekarni i ciastkarni. Do najbardziej znanych należały firmy Emila Kirsta ze Szczecina, fabryka Schmidt & Hoffmann z Wrocławia i Franza Wittego z Bydgoszczy.
Firma Ostdeutsche Backofen und Bäckereimaschinen-Fabrik,czyli Wschodnioniemiecka Fabryka Pieców i Maszyn Piekarskich powstała w 1899 r. w Bydgoszczy. Jej założycielem był Franz Witte, niemiecki inżynier, biegle władający językiem polskim. 10 lat później jego wspólnikiem został polski konstruktor, Michał Radziński. 9.11.1909 r. spółkę zarejestrowano w sądzie obwodowym w Bydgoszczy, a w 1914 r. firma zmieniła nazwę na Bromberger Backofen und Bäckereimaschinen-Fabrik Franz Witte, czyli Bydgoska Fabryka Pieców i Maszyn Piekarskich Franz Witte.
Wspólne przedsięwzięcie polskiego konstruktora i niemieckiego inżyniera rozwijało się doskonale. Firma stała się czołowym producentem urządzeń dla piekarstwa i ciastkarstwa. Produkowano tu 16 rodzajów pieców piekarskich i ciastkarskich oraz 20 różnych typów maszyn i urządzeń. Fabryka uzyskała aż 14 patentów na piece i maszyny.
W 1934 r. zaawansowany wiekowo Franz Witte poprosił swego 30-letniego bratanka Ericha, inżyniera budowy maszyn mieszkającego w Essen, o pomoc w prowadzeniu firmy i przekazał mu udziały. Po śmierci Franza w kwietniu 1937 r. Erich sprowadził do Bydgoszczy swoją rodzinę.
Maszyny i urządzenia produkowane w bydgoskiej fabryce były doskonałej jakości. W okresie międzywojennym firma zdobyła wiele medali i wyróżnień na wystawach technicznych i targach piekarskich, m.in., w 1927 r. w Paryżu i Rzymie oraz w 1933 r. w Warszawie. Pracownicy cenili sobie rodzinną atmosferę panującą w fabryce. Udało się tu stworzyć dobre stosunki pracy, mimo że wśród zatrudnionych byli zarówno Polacy, jak i Niemcy.
Krzysztof Błażejewski, Piątek, 30 Stycznia 2009