O ludowym leczeniu gliną w Polsce
Lektura dawnych zielników, kalendarzy i wszelkiego rodzaju poradników medycznych świadczy, iż przez całe wieki sojusz medycyny ludowej z oficjalną był w Polsce, i nie tylko w Polsce, zjawiskiem naturalnym. Kompromitowanie lecznictwa ludowego zaczęło się u nas w wieku XVIII, jako rezultat przed oświeceniowego przełomu w patrzeniu na lud i trwało przez cały wiek XIX a nawet XX. Jan Lenert na przykład opublikował w roku 1817 Rozprawę o morze, w której opisał chorobę, omówił środki lecznicze i zapobiegawcze, a przy sposobności wyśmiał zabiegi stosowane przeciw morowi przez lud, a także wszelkie, w mniemaniu ludu, zapowiedzi jego nadejścia. W tym samym czasie Augustyn Wolf w Rozprawie o kołtunie zaatakował przesądy związane z tą chorobą. Ignacy Fijałkowski w rozprawie – podobnie jak tamte wyrosłe z inspiracji Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk – zamieścił rozdział O zwyczajach i przesądach zdrowiu szkodzących, w którym przestrzegał przed znachorami, wędrownymi olejkarzami i oszustami oferującymi swoje lekarskie usługi.
Do rozprawiania się z ludowymi praktykami i teoriami medycznymi walnie przyczyniali się obok lekarzy także nauczyciele, działacze oświatowi i społeczni. Wiele zdziałały też w tym zakresie wojskowe służby sanitarne. Mimo osiągnięcia znacznego postępu sanitarno-higienicznego, mimo stałego wzrostu świadomości medycznej społeczeństwa, nie udało się zlikwidować ludowych uzdrawiaczy (babek wiejskich, składaczy kości, owczarzy, zielarzy i znachorów). Działali oni, a w wielu miejscach działają dziś, nie tylko i nie tyle z braku lekarzy, nie tylko „siłą ciemnej
tradycji”, ale – jak się zdaje – przede wszystkim ze względu na pewną skuteczność niektórych ludowych praktyk medycznych.
W pracach etnograficznych pojęcie medycyny ludowej jest w zasadzie utożsamiane z pojęciem medycyny wiejskiej, uprawianej w środowisku rolników. Praktyk medycznych innych zawodów po prostu nie badano i dlatego też, także i o zabiegach leczniczych stosowanych przez garncarzy, jest w literaturze ludowej zupełnie głucho. Są wzmianki o leczeniu gliną takich schorzeń jak poparzenie czy użądlenie, ale nic nie wskazuje na to, że chodzi tu o zabiegi wykonywane przez garncarzy.
Oskar Kolberg pisał na przykład, że w Sieradzkiem „Miejsce oparzone okładają gliną mokrą albo kartoflami świeżo skrobanymi. Gliną także przykładaną zapobiegają puchnięciu ciała od pszczoły ukąszonego” Jan Świętek notował, iż w Krakowskiem glinę wolno rozrobioną przykładają na poparzenia a Aleksander Saloni w Ludzie Łańcuckim podawał,
że „oparzone miejsca u małych dzieci posypują gliną uskrobaną ze starej chałupy”. Sporo danych o stosowaniu gliny w celach leczniczych zebrał z różnych źródeł Henryk Biegeleisen a ostatnio pisała o tym Barbara Szychowska-Boebel. Podane przez wymienionych badaczy informacje dotyczą jednak lecznictwa gliną na wsi.
Tymczasem właśnie garncarze są prawdziwymi „specjalistami” w leczeniu gliną. Znają ni bowiem jak nikt inny właściwości glin tłustych li chudych, glin surowych i lansowanych, glin garncarskich i piecówek. Większość indagowanych garncarzy pamięta jakie choroby zwierząt i ludzi leczono gliną z dobrym skutkiem, a mniej więcej jedna trzecia spośród nich do dziś stosuje glinę jako lek dla ludzi i zwierząt. Na medyczne praktyki garncarzy natknąłcm się właściwie przypadkowo. W 1966 roku podjąłem mianowicie badania nad folklorem słownym garncarzy. Wciągu kilku lat spenetrowałem prawie wszystkie czynne w kraju ośrodki garncarskie. Przeprowadziłem wywiady z 258 garncarzami.
Już w początkowej fazie moich badań zetknąłem się z zupełnie mi nieznanymi praktykami medycznymi garncarzy i wprowadziłem w związku z tym do wcześniej opracowanego kwestionariusza dodatkowe pytania o ten rodzaj działalności. Zmierzały te pytania do ustalenia, jakie choroby i dolegliwości leczyli garncarze, w jaki sposób to robili, kto się poddawał ich kuracji, jakie były jej skutki, do kiedy owe praktyki uprawiali. Z odpowiedzi na te pytania pochodzi prezentowany materiał.
Garncarze leczyli więc: 1. gliną, 2. tlenkami metali, 3. wygrzewaniem w piecu garncarskim, 4. stawianiem glinianych baniek. Gliną leczono stosując: 1. okłady z gliny mokrej (rozrzedzonej wodą, wodą z denaturatem, spirytusem rektyfikowanym, octem, kwaśnym mlekiem, białkiem z kurzego jaja, czasem z dodatkiem pajęczyny); 2. zasypki z gliny suszonej lub ze zmielonych skorup wypalonych naczyń; 3. kąpiele w glinie rozrzedzonej wodą; 4. picie płynu wytrąconego z wodno-glinianej zawiesiny.
W jednych ośrodkach używano do zabiegów glinę surową, w innych (tych jest większość) glinę, która przeszła skomplikowany proces „uprawy”. Często stosowano „mączkę”, „ślik” czy „ślikier”.
W glinę zaopatrują się garncarze jesienią na cały następny sezon. Kopią ją z własnego gruntu, kopią w lasach, biorą z dostępnych publicznych glinianek, dołów pocegielnianych, okazyjnie z wykopów budowlanych, drogowych, melioracyjnych. W niektórych okolicach dobywają glinę z dna rzek. W jednych ośrodkach glina jest łatwo dostępna, w innych do właściwego pokładu gliny docierają garncarze kopiąc głębokie szyby. Glinę złożoną jesienią na podwórzu lub w dole obok warsztatu, aby przez zimę dojrzewała (lasowała się lub jak niektórzy mówią gniła), wiosną przenoszono do sieni, aby, gdy się odpowiednio nagrzała, przystąpić do jej właściwej uprawy. Uprawiano ją w izbie, która często gęsto bywała dawniej warsztatem i mieszkaniem jednocześnie.
Najpierw kruszono, czyli razowano surowiec łopatą. Rozdrobnioną glinę ubijano drewnianym młotem (szlagą) w tak zwany pniak (słupek, baoę, kopę). Ważący okola dwieście kilogramów pniak strugał garncarz ośnikiem na cienkie wióry, usuwając jednocześnie zanieczyszczenia (korzenie, kamyki, grudki marglu), a potem ponownie ubijał i znów strugał.
Od przeznaczenia gliny i jej rodzaju zależało, ile razy struganie trzeba było powtórzyć. Na doniczki na przykład strugano glinę raz, ale na naczynia o cienkich ściankach należało ją przestrugać kilkakrotnie. Po dokładnym zestruganiu pniaka przystępowano do deptania gliny. Deptano ją boso. Dzięki temu wyczuwano wszelkie zanieczyszczenia, których wcześniej nie udało się usunąć, wybierano je i odrzucano. Mężczyzna silny deptał cały pniak na raz. Słabsi dzielili go na dwie części. Rozdeptany na płaski placek pniak zwijano i deptano ponownie. Wszystkie te czynności, a więc razowanie, ubijanie gliny szlagą, struganie jej i deptanie, były niezwykle mozolne, toteż już przed pierwszą wojną światową postulowano zmechanizowanie owych prac. Szkoły
garncarskie i nieco późniejsze międzywojenne kursy popularyzowały zastąpienie ich odmulaniem, przecedzaniem, szlamowaniem, a dopiero potem walcowaniem lub samym tylko walcowaniem. Metody te nie weszły do powszechnej praktyki. Właściwie dopiero dzisiaj, gdy wieś jest zelektryfikowana, młodzi mistrzowie wprowadzają walce o napędzie elektrycznym.W niektórych ośrodkach stosuje się mechaniczne mieszarki do gliny.
Klusowanie, czyli ostatni etap uprawy gliny, po dawnemu wykonuje się ręcznie, wygniatając glinę jak ciasto na stolnicy. Porcję gliny na około sto średnich garnków klusuje się około dwu godzin. Tak wyrobioną glinę, dostatecznie plastyczną uznają garncarze za uprawioną. I takiej głównie używają do praktyk medycznych. Jeden z garncarzy tak to uzasadniał: „Glina na rany musi być wyrobiona, bez margla, bo margiel ma gaz” (Kazimierz Ais z Sulejowa).
Ci, którzy używali do celów leczniczych także glinę surową dobywaną bezpośrednio z dołów i szybików, podkreślali, iż glina nie z każdego miejsca i nie każdej jakości nadaje się do tego. Wielu garncarzy zastrzegało: „Do leczenia nie nadaje się inna glina tylko garncarska. Ił jest kwaśny i dlatego pomaga” (Andrzej Rozkocha z Rudy Kameralnej); Jan Reczkowski z Nowego Targu, który wskazywał na możliwość leczenia wielu chorób, gdy chodziło a leczenie ran wspominał: „Na zadraśnięcia tylko glina garncarska, bo ona czysta”. Inny garncarz, polecający glinę na odmrożenia, oparzenia, rany kłute, opuchnięcia, również zwraca uwagę,iż to „musi być blina garncarska. Glinę piecówką można zaziębić, glina garncarska nie zaziębi. Piecówka podobna jest bardziej do ziemi i dlatego może przeziębić, a garncarska ma więcej tłuszczu i wyciąga gorączkę (Jan Nagrodkiewicz z Jedlanki); „to musi być – informowała inna rozmówczyni – glina żółta” (Antonina Gaździakowa z Maniowych).
Wielu garncarzy było zdania, że glina do celów leczniczych musi pochodzić z głębokich pokładów -„bo ma różne składniki i nie ma powietrza” (Genowefa Malziarska z Woli Brzostowskiej); „Glina, goić goi, tylko musi być nie wierzchowna, co ludzie tarasą, tylko z głęboka gdzie nie ma zarazków” (Władysław Klimkiewicz z Chrzanowa). W przestrzeganiu przed używaniem „wierzchówki” chodzi o to, by glina była maksymalnie wyjałowiona, a taką mogła być ta „z głęboka”. Lecznicze właściwości gliny upatrują garncarze w tym, że jest kwaśna, że zawiera borową wodę, że jest bogata w sole mineralne i inne bliżej nieokreślone ale skuteczne przeciw chorobom składniki.
Niezbędne w procesie produkcji naczyń glinianych były też tlenki metali. Sporządzali z nich garncarze szkliwo czy inaczej glejtę do polewania (szkliwienia) naczyń. Najczęściej stosowali szkliwo oparte na tlenku ołowiu. Dawniej prażono ołów w piecu, a potem go mielono. Jeśli garncarz mógł zaopatrzyć się w sklepie w łuski ołowiowe albo zdobył
rudę srebro-ołowiową, to od razu przystępował do ich mielenia. Przemielenie rudy czy łusek ołowiowych na poglazurowanie garnków w ilości wystarczającej do jednorazowego napełnienia pieca wymagało całodziennej pracy dwu osób. Tym sposobem garncarz otrzymywał pył ołowiowy. Ten sam pył ołowiowy mógł kupić jako tak zwaną minię. Dziś garncarze rzadko prażą glejtę dawnym sposobem. Częściej kupują sproszkowaną minię. Proszek ten może być jeszcze przyprawiany i to wieloma sposobami do szkliwienia na mokro lub na sucho.
W celu uzyskania kolorystycznych efektów do ołowiowego szkliwa dodaje się inne tlenki metali, na przykład tlenek żelaza, miedzi czy manganu. W praktykach medycznych korzystali garncarze z tych tlenków metali, których używali w procesie produkcji garów i dzbanów. Leczyli nimi liszaje, egzemy, a więc choroby skórne, a garncarze z Pokucia na Ukrainie, którzy pracują dziś w Oławie 'i Kluczborku, także rany i opuchnięcia.
Trzeci sposób leczenia, to jest wygrzewanie w piecu garncarskim, praktykowali i do dziś go zalecają, garncarze kilku znanych mi ośrodków. Ten rodzaj zabiegów wykonywano w tych piecach, do których mógł człowiek swobodnie wejść. Było to więc możliwe tam, gdzie istniały dostatecznie obszerne piece.
Wypalanie naczyń w piecu trwa od kilkunastu godzin do jednej doby a nawet dłużej . W tradycyjnych piecach wypał odbywa się w trzech etapach. Etap pierwszy, tzw „mały ogień”, trwał 3 – 10 godzin, etap drugi, tzw. „kurzanka”, w czasie której ogień wzmacniano, 3 – 5 godzin, wreszcie etap ostatni, tzw. „silny ogień”, trwał również 3 – 5 godzin.
Jeśli naczynia rozgrzewały się do białości, znaczyło że są już wypalone, wtedy garncarz piec wygaszał, palenisko zamykał i następowało – trwające od kilkunastu godzin do dwu dni studzenie naczyń. Zbyt gwałtowne studzenie mogło powodować szkody w garnkach. Po wybraniu naczyń w piecu długo jeszcze było ciepło. Wtedy właśnie był odpowiedni moment do wygrzewania się w nim. Chorzy wchodzili do pieca, kładli się na piasku lub siadali na podstawce i pocili się.
Garncarze wspominają: „Jak się wybrało gorki, to ludzie przychodzili się grzoć. Nie tak dawno jeden z Mroczkowa przychodził i sie grzoł na reumatyzm” (Stefan Kwapisz z Rędocina); „Jak jest reumatyzm, to sie do pieca wchodzi. Ludzie tak się leczyli u garncarzy. To mnie pomogło” (Władysław Jagielski z Gostycyna). „Reumatycy przychodzili do mnie. Dawałem mu kawałek gnotka, siadał w piecu i to suche powietrze i gorąco pomagało. Ból ustępował” (Jan Reczkowski z Nowego Targu).
W 10-ciu ośrodkach informowano o leczeniu reumatyzmu, ale leczono też w piecu zapalenie płuc i przeziębienie. Garncarze z Mławy stosowali wygrzewanie w piecu „na mokro”. Po wyjęciu garów napełniali piec mokrym drzewem (najczęściej olchowym lub innym liściastym), aby wyschło do następnego wypału. Chory wchodził do pieca i przez jakiś czas pozostawał w oparach schnącego drzewa, które miały posiadać lecznicze działanie. Zapisałem wreszcie, że garncarze produkowali gliniane bańki, które stawiano przeziębionym. Specjalne zaś dużych rozmiarów bańki produkowano do leczenia ślepej kiszki. Stawiano je pojedynczo na brzuchu.
Nie łatwo jest uporządkować i poklasyfikować choroby, jakie leczyli i leczą garncarze. Przy pewnych bowiem schorzeniach spotykamy się z dużą ilością określeń, nie jesteśmy jednak pewni, czy są to terminy synonimiczne. W innym wypadku mamy odwrotną tendencję – pod jedną nazwę podciąga się chyba zbyt dużo schorzeń. Wyodrębnienie chorób przez nas jest więc z konieczności tymczasowe. Wyraźna jest potrzeba pogłębienia badań w tym kierunku i uporządkowanie owej terminologii.
Rany leczono w 42 ośrodkach. Do dziś leczy się je w 18. Na ranę przykłada się mokrą glinę garncarską bezpośrednio albo przez szmatkę. W kilku miejscowościach dodaje się do gliny pajęczynę, białko z jaja lub ocet. Józef Woś z Zalesia podaje: „Zamiast środków dezynfekcyjnych na okaleczenie używano gliny piecówki rozrobionej na białku z jaja kurzego”. W Rawie Mazowieckiej, w Iłży i Podegrodziu dolewano do gliny octu. Wincenty Kitowski z Iłży mówi: „Brało się szliku z octem na nożyk i nakładało na ranę. Na to ceratke, żeby powietrze nie dochodziło. To ładnie zmiękło, materie wyciągneło i koniec”. Eugeniusz Bargieł z Tarnowa mówił: „Ludzie mówią, że z gliny dostaje się tężca lub zakażenie. Nie! Garncarzowi nawet po skaleczeniu nie zawsze krew idzie”;
Sergiusz Chiniewicz z Sianowa informował: „Zauważyłem, że jak odbiję ciało albo się zranię, glina szybko wygoi. Żeby nie wiadomo jaka rana, glina wygoi”; Edward Stępień z Opoczna podkreślał: „Nie raz i nie dziesięć, robiąc w glinie, zaorał rękę szkłem czy drutem. Mimo rany robiło się dalej, bo nic tak nie pomagało jak glina. Szybko wyleczyła. Ktoś zranił nogę, spuchło. Przyszedł, to brało się glinę w szmatę i okręcało. Glina znosi gorączkę i łagodzi ból. Niejednemu przyszedłem tym sposobem z pomocą”.
Jan Nagrodkiewicz z Jedlanki zapewniał: „Żona przebiła sobie nogę gwoździem. Zaczerwieniło się tak zdradliwie, więc przykładałem jej plastry gEny garncarskiej, mokrej. I tak ślicznie wyciągneło, że aż dziw”. „Garncarze wierzyli że glina to dobry lek, bo jak ja sam miałem ranę, to zawsze się wygoiła od gliny” (Kazimierz Ais z Sulej’awa); ,.Rana najszybciej się goi w glinie przy robocie” :(Rudolf Lilmont z Łodzi); „W glinie do dwóch, trzech dni i mam wygojone” (Władysław Klimkiewicz z Chrzanowa).
Tylko w dwóch ośrodkach w Polsce informowano, że rany leczy się suchą gliną. Apolonia Stankiewicz z Żywca podała, że na rany sypało się suszoną mączkę z gliny i to ranę wysuszało. Ryszard Necel z Chmielna wymieniał obydwa sposoby: „Na skaleczenia dawali okłady albo skrzybali na proch skorupy z gara jeszcze nie wypalonego i tym posypywali ranę, która szybko się goiła”.
Oparzenia leczono w 39 ośrodkach. W 25 ośrodkach przykładano glinę mokrą miękką, dobrze wyrobioną lub mączkę. Natomiast w Krasnobrodzie mieszali glinę z zsiadłym mlekiem, w Bełchatowie z octem, a w Żywcu glinę suszyli, tłukli na mączkę i tą posypywali poparzoną skórę. Garncarze z Oławy (pochodzący z Pokucia) stosowali wodę odciąganą z glazury, polewali nią bandaż i przykładali na oparzelinę.
Jedni podawali, iż glinę rzadką albo mączkę la1i wprost na oparzone miejsce, albo je w niej moczyli. „Jak się oparzyłam – mówiła Aniela Wasiota z Brzeziny – to rękę kładłam w ślikier i pomagało”; Kazimierz Plichtowicz z Kowala opowiadał: „Oparzenie ubrudzi się ślikiem i to jest najlepsze”; Kazimierz Ais z Sulejowa wspominał: „Jak byłem oparzony wodą, to mnie całego obłożyli gliną”; Andrzej Kasperek z Choin informował: „Wyrobioną na mokro glinę kładzie się na oparzone miejsce”; zaś Władysław Jagielski z Gostycyna zalecał glinę, „bo gorączkę ściąga”. Twierdził, że „od razu na oparzone kładzie się miękką glinę i szybko się goi, ale do tego trzeba gliny ceramicznej, tłustej”.
Tak więc w większości ośrodków przykłada się mokrą glinę, polewa mączką lub moczy. W paru jednak miejscach podano, iż glinę należy przykładać na oparzone miejsce przez szmatkę lub papier. Jan Reczkowski z Nowego Targu. informował, że „najpierw się kładło kawalek materiału a na niego dopiero kładziono glinę”, ten sam sposób podaje Józef Flajszer z Tuszyna: „Glinę przykłada się przez szmatkę, jak wyschnie, bo się namoczy albo przykłada nową glinę”. Wojciech Błaszczyk z Podegrodzia stwierdził: „Najpierw papier na ciało, a na to glinę”.
Złamania i zwichnięcia okładali garncarze gliną w 16 ośrodkach. Do dziś praktykuje się to jeszcze w sześciu. W siedmiu ośrodkach stosowało się okłady z gliny wyrobionej z wodą, w pozostałych do gliny dolewano octu. Tak stosowana glina według garncarzy „odciąga”, „odczyszcza”, „wchłania”, „goi”, „leczy”. Oto wypowiedzi: „Kiedy się obłożyło gliną, wszystko weszło do tej gliny” (Józef Gacek ze Skomielnej); „Złamanie, panie, ręki, nogi, nie ma lekarza, to przykłada się glinę. Glina odciąga i oczyszcza ciało człowieka. Jak dodatnio nie, to ujemnie absolutnie nie działa” (Anttoni Sudakiewicz z Sulechowa); „Na zwichnięcie dawać glinę z octem, z octem goi” (Rudolf Limont z Łodzi). Józef Woś z Zalesia wskazuje jeszcze na inną funkcję gliny. Według niego mianowicie zastępował, a ona gips („glina – mówił – służyła za gips”).
Opuchnięcia i obrzęki leczono w 44 ośrodkach. Do dziś leczy się w 21 ośrodkach. Okłady z gliny dobrze wyrobionej z wodą stosowano w 17 ośrodkach, okłady z mączki w 7 ośrodkach, okłady gliny z octem w 19 ośrodkach (w jednym z ośrodków ocet mógł być zastąpiony denaturatem lub czystym spirytusem). W jednym ośrodku leczono wadą z miną.
Spuchnięcia i obrzęki rozumie się tu szeroko, a więc nic tylko na kończynach. Wojciech Błaszczyk mówił o opuchnięciu dziaseł: „Ząb jak spuch, to sie okładało gliną z octem, mnie pomogło”; Władysław Saraczewski z Łomży mówił: „Jakaby nie była opuchlina, zejdzie, gdy 2 łyżki octu z gliną zmieszać i przyłożyć”; Najbardziej wyczerpującą instrukcję zabiegu podał Tomasz Stasierski z Ostrzeszowa: „Glinę przykłada się na obrzęki nóg i rąk. Niemieckie siostry w szpitalu też stosowały glinę. Na obrzęk nóg sam dużo stosowałem u siebie albo robiłem to innym. Kładłem glinę w temperaturze pokojowej Z domieszką denaturatu, albo octu, a jeśli kogoś było stać, to spirytusu czystego. Obrzęki mogą
być na szyi i plecach. Na obrzęki na szyi i plecach nie należy przykładać gliny bezpośrednio na ciało ale trzeba położyć glinę na płótno i przez płótno przykładać, bo glina to minerał”.
Większość majstrów stosowała glinę bezpośrednio na ciało, bandażując je z wierzchu, w pojedynczych wypadkach glinę owijano najpierw w szmatkę, a następnie ją dopiero przykładano. W jednym ośrodku – jak już wspominaliśmy – w Oławie garncarz
Michał Napp podał, iż na opuchnięte ciao stsouje się nie glinę, ale wodę z minii. Podaje on następujący przepis jej otrzymywania: „Pół kilograma minii zmieszać w wodzie. Zalać pół litra wody. Postoi trzy, cztry dni, minia osiądzie, a wodę się zlewa i bandaże moczy i tym przykłada jak noga spuchnie, na oparzenia, na reumatyzm czy co”.
W 18 ośrodkach leczono gliną zaognienie, ognik, ogień, gorączkę (w 8 do dziś). Nazwy te są prawie synonimami opuchlizny, od której jednak nazywany tymi terminami stan chorobowy odróżnia się podwyższoną temperaturą spuchniętego ciała. Jest to więc jakby ,,opuchlizna z gorączką”.
Owo zaognienie leczono okładami z mokrej gliny, która zdaniem garncarzy wpływa na obniżenie temperatury. I tak; Ryszard Janczar z Firleja mówił: „Glina ściąga gorączkę”; Jerzy Witek z Urzędowa informował: „Glina, mówio, że to ogiń wyciągo”; Marianna Serwecińska z Wieruszowa podała: „Na gorączkę płótno, na to grubo gliny i szybko się goiło”
Wszędzie stosowano glinę zimną, jedynie Andrzej Rozkocha z Rudy Kameralnej radził na bolące, opuchnięte gardło okłady z gliny podgrzanej.
Wrzód, odbiór, zbiór, bolok, czyrak, opór i ropień leczono w 10 ośrodkach. Do dziś leczą tę dolegliwość w 6. W 8 ośrodkach przykładano mokrą glinę lub mączkę, a w dwóch glinę z octem. Franciszek Kwiatkowski z Łaskarzewa mówił: „Jak palec człowiekowi odbira, to doleję do gliny winnego octu. Włożę do szmatki i taki woreczek się przykłada na palec”; Bronisław Grajewski ze Szczucina podał, że u nich „do dziś używa się glinę na wrzód, z octem albo ty1ko czystą wodą rozrobioną”; Franciszek Łabanowicz z Trzebiatowa, leczący do dziś szlikiem, podkreślał, że „szłyk się przykłada parę razy na dzień, bo wysycha”. Paweł Witek z Urzędowa informował: „Glina jest dobra na rożne rzeczy. Jak się ma opór,to glinę przykładać i wyciągnie”.
Bóle kończyn, strzykanie, rwanie czy inne bóle wewnętrzne leczono w 10 ośrodkach okładami z gliny. Do dziś praktyka ta utrzymuje się w 6 ośrodkach. Na 10 ośrodków w trzech leczono mączką, a w jednym gliną z octem. Kończyny zanurzano na kilkanaście minut w mączce, albo też glinę owijano w szmatę i przykładano na bolące miejsce. W jednym tylko wypadku stosowano glinę ciepłą. Józef Woś z Zalesia mówi: „W razie bólu wewnętrznego podgrzewano tłustą glinę, zwaną piecówką, rozmieszano z octem i obkładano ludzi”.
Odbicia, uderzenia, stłuczenia leczono w 27 ośrodkach, w tym do dziś w 15, W 20 przykładano glinę rozrobioną wodą, w 6 zaprawioną octem a w 1 wymieszaną z kwaśnym mlekiem. Kilku garncarzy pochodzących z Południowej Polski podawało, że glina bardzo skutecznie leczyła świerzb. Jan Reczkowski pochodzący z Rzeszowskiego, a zamieszkały w Nowym Targu, mówił: „Glina to jest jedyne lekarstwo na świerzb. Ludzie przychodzili do mnie. Rozmąciłem motyką glinę z wodą i tym się polewało. I to pomagało u ludzi i u zwierząt, świń, krów, koni”; Henryk Stadnicki z Pułanek podobnie z przekonaniem mówił o leczeniu świerzbu: „Między palcami kładli glinę, a na rano już nie było świerzbu”.
W 8 ośrodkach garncarskich informowano o przykładaniu mokrej gliny na miejsce użądlone przez pszczołę lub osę. Miało to łagodzić ból i likwidować obrzęk. W Ostrzeszowie zetknąłem :się ze stosowaniem kąpieli z gliny na dolegliwości sercowe i ogólną niedyspozycję organizmu. Tomasz Stasierski, kaflarz, posiadający odpowiednie do kąpieli wanny, tak opisuje swoje praktyki: „Brałem też osobiście dużo kąpieli glinianych. W mojej starej kaflarni są trzy baseny płytkie na jedną łopatę. W tych basenach kopało się bruzdę, odpowiednio do figury człowieka na półtora sztychu głęboko … Kładłem się w tą bruzdę, a ktoś, kto mnie obsługiwał, zasypywał mnie całego. Tylko oczy, nos i ręce były na wierzchu. Kładli mi deskę przed oczy i czytałem sobie. Dwie do trzech godzin trwała kąpiel. Najpierw zaczęło mi się robić gorąco, mimo że nie było słońca. Nie odraczałem kąpieli w czas niepogody. Wychodząc z gliny ciało było czerwone. Długo się przedtem leczyłem i nic nie pomagało. Zdecydowałem się na te kąpiele bo już nie było innego wyjścia. Chorowałem dużo. Dolegało mi serce, przewód pokarmowy i ociężałość. Zdecydowałem się na te kąpiele z rozpaczy. Chciałem ratować zdrowie. Nie sądziłem, że tak pomoże, ,a jednak pomogło i to w niedługim czasie”.
Także w jednym tylko ośrodku zanotowałem swoisty sposób leczenia płuc, dolegliwości nerek i żołądka. Informację o tym podał Kazimierz Ais z Sulejowa: „A te wode z gliny to używali też na bóle żołądka, nerek czy na wewnętrzną gorączkę, bo to bóle ułagodniało i miało ściągać gorączkę. A ta woda to była wyrabiana tak: glinę wyrobili z wodą na rzadko. Później ta glina usiadła na spodzie, a woda z gliny pozostała na wierzchu. Brali te wodę z glinki i dolewali do herbaty, albo zażywali jak zwykłe krople. To miało goić wewnętrzne choroby: nerek, żołądka, płuca – dawniej mówili suchoty”.
W 3 ośrodkach leczono choroby skórne – liszaje i egzemy. Używano do tego tlenków metali, suchej gliny albo gliny mokrej. Hieronim Muszyński z Sieradza mówił o leczeniu w ich ośrodku chorób skórnych dwoma sposobami – suchą gliną lub tlenkami metali używanymi do polewy. „Jedna pani – wspominał – dostała egzemy, dość długo jej lekarze wyleczyć lnie mogli. Przyszła do mnie. Po glinie jej szybko zginęło. Od Serwacińskiego z Łaska wiem, że gość miał liszaj i długo go leczyli. Przyszedł do garncarzy i garncarz go wyleczył. Dał mu tlenek ołowiu i chyba ten tlenek mieszał ze siarką. Ten gość chciał go całować po rękach. Kuzyn Serwacińskiego też u nas wyleczył sobie liszaj glejtą”.
Na odparzenia u dzieci stosowano w 3 ośrodkach zasypkę z suchej gliny, okład z mokrej gliny przykładano na miejsca ukąszone przez żmije w 4 ośrodkach, przez wściekłego psa w 2 ośrodkach, na odmrożenie w 1 ośrodku, takiż okład robiono na różę w 2 ośrodkach oraz na ślepą kiszkę w 2 ośrodkach i zakażenie krwi w 1 ośrodku; wygrzewaniem w piecu leczono zapalenie płuc w 1 ośrodku. Specjalne donice do przemywania oczu u chorych na jaglicę stosowano w 1 ośrodku, o ugniataniu brzucha wypalonym garnkiem chorym na obniżenie żołądka mówiono w 2 ośrodkach.
Wielu garncarzy informowało bardzo ogólnie o skuteczności gliny na bóle wewnętrzne, rwanie i gorączkę. Jakie jednak konkretne dolegliwości pod tymi określeniami mieli na myśli, trudno wyrazić. Inni jeszcze głosili przekonanie, iż glina jest dobra na każdą chorobę.
„Garncarze i owcarze to by li jak czarowniki; ludzie do nich szli. Gline używali do wszystkiego, znaczy do każdej choroby, bo glina długo schnie. Jak by pan sam wypraktykował, to by pan wiedział, że glina to też lek” (Kazimierz Ais z Sulejowa). Niektórzy mówią po prostu: „Glina to pierwsze lekarstwo” (Danuta Faratowska z Płocka). Jak wynika z wywiadów, leczenia gliną podejmowali się prawie wszyscy garncarze. Rozwój kultury i oświaty spowodował, iż na przestrzeni kilku ostatnich dziesięcioleci medycyna naukowa w znacznym stopniu wyparła praktyki garncarzy, wyraźnie wpływając na zmniejszenie się ich klienteli. W wąskim kręgu – rodzina, znajomi – glina jest nadal często stosowanym środkiem leczniczym. Spoza tego kręgu trafiają do garncarzy ludzie obcy, dla których medycyna oficjalna nie ma już leków i którzy w lecznictwie ludowym szukają swojej ostatniej deski ratunku. Kilku garncarzy zapewniało o skutecznym wyleczeniu „wiecznego ropienia”, egzemy, reumatyzmu.
W związku z tym, że te współczesne praktyki i sukcesy garncarzy nie są zjawiskami odosobnionymi – notowaliśmy je wielokrotnie i w wielu regionach kraju – zjawisko leczenia gliną trzeba traktować jako nadal żywe ale też wymagające dalszych gruntowniejszych badań, którym nie sprosta folklorysta. Nazewnictwo chorób, receptury, technika zabiegów, skład chemiczny glin i inne jeszcze zagadnienia oczekują na zainteresowanie się nimi specjalistów.
Znakomity autor Kultury ludowej Słowian napisał kiedyś, iż przez wieki całe trwał ciągle dobór leków, a zwyciężały te, które szczególnie silnie działały na wyobraźnię, te, które najsilniej kojarzyły się z daną chorobą i wreszcie leki „istotnie skuteczne”. Do tych ostatnich należy z pewnością poczciwa glina, której walory lecznicze sprawdzały w codziennym doświadczeniu całe pokolenia. Ten empiryczny charakter leczenia gliną przez garncarzy jest uderzający.
Nie spotykamy w tych praktykach – charakterystycznego dla medycyny ludowej W ogóle – splotu elementów racjonalnych z irracjonalnymi. Nie ma mowy chorobach „zadanych” przez czarownice czy demony, nie ma mowy o wspomaganiu gliny zaklęciami czy zamawianiami choroby. Leczy się to, co powstało z powodu uderzenia, zranienia, przeziębienia, użądlenia przez pszczołę, ugryzienia przez wściekłego psa czy żmiję. Tak jak racjonalne są choroby, tak też jest racjonalna ich cała kuracja, ograniczająca się do technicznych zabiegów medycznych, nie korzystaj tych z żadnych praktyk magicznych.
DIONIZJUSZ CZUBALA
Lud, t. 68, '1984
O LUDOWYM LECZENIU GLINĄ W POLSCE
(NA PODSTAWIE BADAN PRZEPROWADZONYCH WSROD GARNCARZY)