Interesujący artykuł:

 

W Pruszkowie mieszkam od zawsze. Gdyby ktoś mnie zapytał, co zapamiętałam z dzieciństwa, bez chwili namysłu odpowiedziałabym, że pruszkowski komin i ruiny fabryki. Przechodziłam obok nich za każdym razem, gdy wędrowałam do babci. Z dziecięcą ciekawością przyglądałam się torom, które chowały się pod zamkniętą bramą i zmierzały ku opuszczonym budynkom. Jak to zawsze bywa – dziecięca fantazja odkrywała niezliczone przygody, które czekały na mnie w ruinach. Jednak nigdy nie odważyłam się przekroczyć topornego ogrodzenia. Aż w końcu któregoś dnia fabryka zniknęła, zniknęły tory, ogrodzenie, komin i dziecięca ciekawość tajemniczego miejsca. Zapewne wielu Czytelników na słowa komin fabryka  bezbłędnie rozszyfrowała, że mam na myśli osławiony „Porcelit”. Nieodłącznym elementem tego miejsca były sąsiadujące z nim tzw. „Murowańce”. Zniknęły zanim zaczęłam bardziej świadomie patrzeć na architekturę rodzinnego miasta. Przyznam, że budziły we mnie jako dziecku jedynie lęk – okna pozabijane deskami, szare, kanciaste bryły powite złowrogą ciemnością. Trochę jak umarłe miasto. Jakie były w latach swojej świetności? Co skrywał tak ogromny teren? Czy tętniło tam życie?

Zakłady Porcelitu Stołowego podczas rozbiórki, fot. Marcin Zalewski

 Talerzyk fajansowy z przełomu XIX/XX w. wykonany techniką reliefową. Wnętrze medalionu to ciemnozielone szkliwo, zaś szeroką bordiurę pokryto szkliwem seledynowym. Fot. Polifoto

Jeden z „Murowańców” tuż przed rozbiórką.

Jadwiga Bąkiewicz nakleja na wazonach kalkę z okazji jubileuszu dwudziestolecia ZOMO, 1978, fot. Rutowska Grażyna

Barwienie talerzy, 1978 r.  fot. Rutowska Grażyna, NAC

Więcej? Kliknij