maciekburdzy@gmail.com

Zduńskie opowieści to serwis o kaflach, piecach i kominkach. Przedstawia dawne urządzenia grzewcze. Pokazuje zdjęcia, ciekawostki historyczne, rysunki, własne i cudze artykuły oraz odkrycia i wspomnienia. Zawiera i informuje o wydarzeniach z branży zduńskiej oraz wystawach muzealnych. Wywołuje uczucia od melancholii po uśmiech. Buduje zamiłowanie do dawnych rzeczy, które przeminęły oraz promuje kulturę ognia.

Poszarpane granie

Posted On 08 lip 2013
Comment: Off

Najpiękniejszy tekst o piecu… O jego muzyce, sile, życiu….

(…) Ale owego ranka gospodarz nie siedział na ganku. Jego wesołe pogwizdywanie dochodziło z wnętrza chałupy.Powietrze było ciężkie, oddech stawał się krótki, a wola słabła z każdą chwilą. Słońce, spowite chmurną zasłoną, raz po raz mrugało do chłopca, jakby chciało powiedzieć, że nie da się tak łatwo wypędzić ze Smoczogór. Jednak te zapewnienia na niewiele się zdały, gdyż ganek pozostawał chłodny, a chłopiec zdążył już zmarznąć. Otulił się szczelniej dziadkową cuchą i dalej wypatrywał burzy. Niebo na wschodzie stało się granatowe i cień spełzał po zboczach Pazdurów na samą Rówień. Wreszcie nad graniami zaiskrzyło srebrzyście. Chłopiec, nie czekając na grzmot, rzucił się do izby.
– Dziadku, burza idzie!
– Ma przyjść, synuś, to przyjdzie. – Stary góral siedział przy stole i nawet nie podniósł wzroku znad swej roboty. – Daleko jej jeszcze do nas. A może całą wodę wyleje na Rówień i nas oszczędzi? Kto to może wiedzieć… – Jego słowa zagłuszył długi, intensywny łomot.
W odpowiedzi gęśle jęknęły spod powały.
– A ty, synuś, zamiast burzy wyglądać, zająłbyś się lepiej czymś pożytecznym. Bo widzisz, mnie tu glinki trzeba, znad Rudego. Pobiegłbyś do tej skarpy, co się zeszłego lata w wody Beretyczu osunęła. I tam, u jej szczytu, gdzie jaskółki swe gniazda lepią, zebrałbyś dla mnie takiej najczerwieńszej glinki, byle suchej. Dobrze, synuś?
– A po co wam glinka? Znowu fajki będziecie robić?
– Nie gadaj tyle, lecz biegaj szybko po glinkę. Bo inaczej się wichry nad twym lenistwem nie ulitują, tylko wysieką cię deszczem, że aż zapiszczysz. A jak się prędko uwiniesz, to ci wszystko opowiem. Biegaj!
– Ale dziadku…
– Biegaj, synuś, biegaj!
I chłopiec, jak stał, wypadł przed chałupę. Od razu ruszył przez łąkę, na skróty, w stronę drogi, co ze Smreczyn ku Garbaczowi wiodła. Szybko wspinał się w górę, mijając wyczekujące burzy obejścia. Od dziecka włóczył się po okolicy i znał tu każdy kąt, każdą ścieżkę. Znał przejścia, niedostępne starszym góralom, potrafił dotrzeć w dowolne wskazane miejsce na długo przed innymi. Dotarł do drogi i ruszył nią w stronę Garbacza. Jednak porzucił ją na skraju lasu i skręcił w lewo. Jarzębiny, pograniczne strażniczki wszelkiej smoczogórskiej smreczyny, z niepokojem szeleściły drobnymi liśćmi. Czuły, co nadciąga znad ponurych Pazdurów. Chłopiec nie miał czasu, by je uspokajać, i na przełaj, przez przetykaną jałowcami łąkę, zaczął zbiegać po stoku. Bez trudu odnalazł przesmyk w jeżynowej gęstwinie. A potem wąską ścieżką, zapewne wydeptaną w stromym zboczu przez zwierzęta, jął ostrożnie schodzić, strącając w dół drobne kamienie i grudki ziemi. W dole huczał Rudy Beretycz, ze złością obijając się na zakrętach o ostre ściany wąwozu.
Wreszcie chłopiec stanął na skraju urwiska. Z dołu dobiegał pełen niepokoju jazgot jaskółek. Ptaki krążyły poniżej urwiska, ostrzegając się nawzajem. Ze wschodu grzmiało, coraz bliżej i bliżej. Ostrożnie położył się na krawędzi i wychylając głowę, spojrzał w dół. Pod nim spadała na dno wąwozu czerwona skarpa. Trzymając się jedną ręką korzeni starego świerka, drugą zaczął nabierać wyschnięte grudki. Wreszcie, gdy miał ich w sakwie wystarczająco wiele, nie zwlekając, ruszył w stronę Zarąbka. Burza była tuż, tuż.
Kiedy zdyszany wpadł do izby, goniły go coraz bliższe grzmoty. Niebo było prawie czarne. Po chwili za oknami stanęła ściana deszczu, a rozszalałe krople zaczęły bić po dachu. Podmuchy wiatru raz po raz chłostały maleńkie okienka. Sędziwy orzech, ocieniający całe podwórze, pokornie giął się pod kolejnymi biczami.
Chłopiec zamknął drzwi do chałupy. W izbie pachniało żywicą, którą stary góral topił w tygielku.
– I widzisz, synuś, pośpieszyłeś się, to cię nie zlało. Masz glinkę?
Chłopiec zaczął wykładać grudki na kawałek płótna, rozłożonego na stole.
– No i pięknie – ucieszył się gospodarz.
– Po co wam glinka, dziadku?
– Widzisz, synuś, trzeba mi piec pomalować. Już czas na to, by piec przyjął nasze opowieści.
– I będzie taki piękny jak ten w dole, w grażdzie stryja?
– Taki sam. Albo nawet i ładniejszy.
– Po co maluje się piece?
– Bo widzisz, synuś, piec to jakby dusza całego domu, całej chałupy. Stawia się go, jak chałupa już gotowa. Podobnie jak w skrzypeczkach, gdzie też na sam koniec duszę skrzaty ustawiają. I nie cieśle piece robią, ale zduni, wędrujący podobnie jak skrzaty i równie mało gadatliwi. Od pieca ciepło na izbę idzie, tak samo, jak u człeka. Kiedy dusza w nim siedzi, to z nią i życie, i ciepło. A kiedy uleci, to życia nie ma i chłód wieczny nadchodzi. I podobnie jest z domem. Dlatego nie można ognia zagasić, bo się dom wyziębi. I mało wiele roków przeminie, jak opuszczony i wyziębiony gnić zacznie, podobnie jak trup w ziemi. Dlatego piec jest najważniejszy z całego domu, bo bez niego to by nie chałupa, lecz ledwie nędzna szopa była.
– To piec ma swoje życie, jak dusza?
– Ano ma, co ma nie mieć. Tylko to trochę inne życie, takie, jak by to rzec, nadane. Bo człowiek daje piecowi duszę. On codziennie roznieca ogień, tchnie w wygasły piec nowe życie. I to ludzka praca sprawia, że piec żyje ze swoją duszą, a przez to żyje i dom. Bo bez ludzi nie masz prawdziwego domu, choćbyś najlepsze płazy połączył i najszlachetniejszy gont położył. I to życie pieca bierze się z ludzkiego tchnienia, z ludzkiego pojednania. Z domem i z innymi ludźmi.
– Pięknie, dziadku, mówicie. Ale po co piecowi malunki? Dusza mu nie starczy?
– Jakbym powiedział, że dla ozdoby, tobym skłamał, synuś. Widzisz, jest w piecu dusza, tchnienie i życie. I jest też muzyka. Jak wieczorem siądziesz w cichości przy stole, a w palenisku ogień strzela, to już jest muzyka. I w rytm strzela i cicho swoją melodię śpiewa. Czasem zasyczy, czasem głośniej huknie. To prawdziwa muzyka jest, najdawniejsza. A cienie w żółtym świetle, co się zza drzwiczek dobywa, tańczą w jej rytm po ścianach. Nieraz to widziałeś, więc dłużej gadać nie muszę. Ale jest w tej muzyce nie tylko piękno, ale też i opowieść. Bo z piecowej muzyki wiele się możesz nauczyć i wiele wywiedzieć. Dlatego słuchaj jej pilnie, synuś, nie zaniedbuj tej muzyki, jak się w nowym domu pojawisz. Ogień powie ci, jaka jest pogoda, czy deszcz idzie, czy burza, czy wicher dym z powrotem do komina wtłacza. Szczapy od razu opowiedzą ci, czy lichutkie są, czy hrube. Ich syczenie zdradzi ci, czy gazda na zduna żałował, czy też rzetelny piec wystawił. I o ptakach się dowiesz, co gniazda na kominach wiją. A wiesz przecież, że bociany, na ten przykład, nigdy gniazda na dachu u złego człeka nie założą. A do tej całej muzyki dołączają się głosy z blachy. Inaczej woda wrze, a inaczej polewka. Wszystko to z muzyki piecowej płynie, trzeba jedynie dobrze się wsłuchać.
Stary góral przerwał i dokończył rozkruszanie grudek gliny. Następnie zmieszał garść czerwonego proszku ze strzelającą na piecu żywicą. Wreszcie wziął niewielki pędzelek i w kącie pieca, tuż za koszem z polanami, spróbował, czy się farbka kafli trzyma.
– No, będzie dobrze, niech tylko odrobinkę przeschnie. Widzisz, synuś, skoro jest w piecu i dusza, i życie, i muzyka, i opowieści, to trzeba mu na sam koniec dopomóc. I ja teraz wymaluję nasze góralskie opowieści, na każdym kafelku po jednej. A jak piec je pozna, to będzie je w ciemnościach opowiadał. I tak kolejni gazdowie będą żyć w świecie tych naszych gawęd, będą je dla potomności pamiętać. Bo te opowieści krążyć będą w powietrzu, razem z ciepłem i zapachem żywicy. A jak się długo takim powietrzem oddycha, to się niczego nie zapomni. I tak opowieść na zawsze zrośnie się z twoją duszą, synuś, i będzie z nią aż do samej śmierci. Pamiętaj, pamięć to czasem wszystko, co nam zostaje.
– A jakie opowieści wymalujesz, dziadku?
– W Smreczynach, u twego stryja, są na piecu opowieści o pradawnych czasach, kiedy jeszcze sztolnicy ze smokami się w wojnach swych próbowali. A mnie się zdaje, że warto byłoby opowiedzieć o dawnych dziejach naszego rodu. Bo to nie tylko piękna opowieść, ale i przestroga dla nas i dla tych, co po nas nadejdą. I ja te dzieje wymaluję, kafelek po kafelku.
– Nigdy mi o tym nie opowiadaliście.
– Tyle jest opowieści w Smoczogórach, że i tak wszystkiego ci nie przekażę, bo nie zdążę. Ale o swych korzeniach musisz wiedzieć, więc słuchaj.
Chłopiec poprawił się na ławie, położył ręce na stole i oparł o nie brodę. A stary góral zbierał się do opowieści. Wszystko wokoło ucichło. Nawet deszcz przestał padać i grzmoty zamilkły, jakby w oczekiwaniu na gawędę. (…)

Polecam!!!

Wit Szostak „Poszarpane granie”
Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Runa
ISBN: 83-89595-12-5

 

 

About the Author